czwartek, 21 marca 2013

Quinoa na śniadanie

Dzisiaj trochę o cudownym, pysznym, odżywczym warzywie, o Quinoa.

Quinoa (czyt. kinła) czyli komosa ryżowa, uprawiana była w górskich regionach Chile, Peru i Boliwii już ponad 5 tysięcy lat temu. Przez Inków nazywana byłą "matką zbóż", choć nie jest zbożem, a jest traktowana jako taka ze względu na wysoką zawartość skrobi. 
Quinoa jest warzywem spokrewnionym ze szpinakiem i boćwiną i jej liście również nadają się do spożycia.  Ze względu na bardzo wysokie wartości odżywcze nazywana bywa "złotem Inków". Na tle innych warzyw wyróżnia się bardzo wysoką zawartością wartościowego białka, nie zawiera glutenu - jest zatem odpowiednia dla osób będących na diecie bezglutenowej lub tych z celiakią.
Białko zawarte w komosie zawiera wszystkie niezbędne aminokwasy, które nie są syntetyzowane w organizmie i muszą być dostarczane z pożywieniem. Szczególnie ważna jest wysoka zawartość lizyny - aminokwasu ważnego dla wzrostu i odnowy tkanek.
Quinoa zawiera więcej wapnia niż mleko oraz więcej wartościowych, nienasyconych kwasów tłuszczowych (m.in. te z grupy omega 3), niż którekolwiek ze zbóż.
Stanowi cenne źródło żelaza, fosforu, witaminy E i witamin z grupy B.
Niektórzy twierdzą, że jedzenie tylko i wyłącznie nasion quinoa pozwala na dostarczanie organizmowi wszystkich niezbędnych do funkcjonowania substancji.

Nieoczyszczone nasiona komosy pokryte są związkiem chemicznych, chroniącym ją przed szkodnikami, o gorzkim smaku. Dlatego przed gotowaniem, należy nasiona dokładnie wypłukać pod bieżącą wodą.

Możemy suche nasiona komosy lekko podprażyć na suchej patelni - wydobędziemy dzięki temu charakterystyczny orzechowy posmak.

W kuchni Quinoa jest bardzo wszechstronna, można ją stosować:

  • jako zamiennik kasz i ryżu,
  • jako dodatek do sałatek, chleba
  • jako pożywne, pełnowartościowe śniadanie,
  • do wypieku ciast i ciasteczek
ze względu na wysoką zawartość tłuszczy quinoa ma krótszy niż inne kasze okres przydatności do spożycia, należy przechowywać ją w szczelnie zamkniętym pojemniku, w chłodnym miejscu od 3 do 6 miesięcy.

gotujemy komosę w proporcjach 2 części wody do 1 części ziaren, po ugotowaniu ziarenka otwierają się, ukazując charakterystyczne białe ogonki,

w sklepie wybierajmy quinoa z certyfikatem ekologicznym i ze sprawiedliwego handlu ( Fair Trade )


dzisiaj w chłodny i pochmurny dzień rozchmurzam się komosą z mlekiem sojowy, na słodko korzenne śniadanie,









składniki:

200 ml wody
200 ml mleka ( ja wybrałam sojowe )
50 g quinoa
2 łyżki orzechów nerkowca
1 łyżka pestek dyni
po 1 łyżce rodzynek/suszonej żurawiny/daktyli wg uznania, ja dodaje mieszankę tych owoców, które aktualnie mam
łyżeczka ekstraktu z wanilii
szczypta cynamonu, imbiru, kurkumy, soli
kilka kropel soku z cytryny
cukier /stewia/ksylitol/syrop z agawy - co kto woli do dosłodzenia


nasiona quinoa dokładnie płuczemy pod bieżącą wodą,
w garnku zagotowujemy wodę, dodajemy wypłukane nasiona, zmniejszamy ogień i gotujemy ok. 15 min, po czym dodajemy kolejno mleko sojowe, ekstrakt z wanilii, szczyptę cynamonu, suszone owoce, orzechy, dosładzamy do smaku, dodajemy szczyptę imbiru, następnie soli do smaku, kilka kropel soku z cytryny i szczyptę kurkumy, gotujemy jeszcze chwilkę, aż ziarna będą zupełnie miękkie,

na zdrowie!

( przepis wg pięciu przemian )





środa, 20 marca 2013

wtorek, 19 marca 2013

w drodze na pandorę






co by było gdyby...
tak świat zaczarować i ludzi
by nikt nie kłamał, krzyczał czy płakał,
a wszyscy byli szczęśliwi, prawdziwi i szczerzy?
gdzie wszyscy życzyli by sobie jak najlepiej, tak z głębi serca, zwyczajnie, prosto, na co dzień,
a nie tylko od święta wszelkiego
na kartce ładnej, w niepomiętej kopercie?
co by było gdyby nie było istot nieszczęśliwych, skrzywdzonych, pogubionych, niedocenionych, niekochanych?
co by wtedy było?
kim by się wtedy było?
czy miałoby się szansę stawać coraz lepszym, szczerszym, prawdziwszym,
bardziej poukładanym, docenionym, kochanym?

dziękuję za te wszystkie ostre zakręty na mojej drodze, bez znaków ostrzeżenia,
uwierające kamienie, udające diamenty
przepaści bez kładek,
kłody pod nogami przykryte miękkim mchem,
oskarżenia wyssane z przeraźliwie samotnych palców,
szerokie uśmiechy, szepczące przepełnione jadem zaklęcia, 
dziękuję za wszystkich, którzy swoją drogę gdzieś zgubili, 
za tych głodnych atencji i akceptacji, 
próbujących mnie złapać w swoją pieczołowicie tkaną sieć nieszczęścia,
dzięki wam, jak w lusterkach wstecznych widać, jaki kawał drogi się już przebyło
kim się jest, a kim się było







poniedziałek, 18 marca 2013

zakwas na barszcz biały










próba generalna przed Wielkanocą,
kiszę sobie zakwas, zapomniałam o nim na wieki,
pamiętam, że na studiach domowy zakwas na barszcz biały był hitem, zdaje się, że jednym z najzdrowszych, obok kaszy gryczanej z jogurtem i oregano, elementów ubogiej diety studenckiej...
chowało się go gdzieś między ciepłymi rurami, zapominało o nim na dni kilka, po czym sam ( gorzej jeśli któryś z współlokatorów ) przypominał o sobie kwaśno - czosnkowym zapachem,

tym razem zakwas na mące razowej orkiszowej:

( przepis zgodny z KPP )

1 litr przegotowanej wody
1 szklanka mąki razowej orkiszowej
2 ząbki czosnku
liść laurowy
2 ziela angielskie
szczypta soli

do słoika lub kamiennego naczynia wrzucamy czosnek, liść i ziele angielskie, szczyptę soli, mąkę orkiszową, zalewamy ciepłą wodą, przykrywamy lnianą ściereczką i odstawiamy na ok. 3 - 4 dni w ciepłe miejsce, powinien mieć wtedy wyraźnie kwaśny smak, najlepiej zużywamy go od razu, ewentualnie można przechowywać kilka dni w lodówce

lubię kiedy się zieleni...










myślę, że zaledwie kilka dni dzieli nas od wielkiej eksplozji zieleni,
to już się właściwie dzieje, potrzeba jeszcze kilka cieplejszych dni i będzie bosko,
moja najdłużej wyczekiwana jak dotąd wiosna!

piątek, 15 marca 2013

migdałowy smoothie - na lekkie śniadanie











migdałowy smoothie idealny na lekkie śniadanie, pyszny, lekko słodki z delikatnym posmakiem kardamonu,
robi się w 2 minuty, musimy jednak o nim pomyśleć dzień wcześniej, namaczając na noc migdały, warto poczekać,


składniki:

9 migdałów (namoczonych przez noc, obranych ze skórki)
3 średnie suszone daktyle
220 ml mleka / sojowego/ kokosowego/ ryżowego/
kilka pręcików szafranu - opcjonalnie
szczypta zmielonego kardamonu

wszystko do blendera i miksujemy do uzyskania jednolitej konsystencji, pycha!








czwartek, 14 marca 2013

domowe masło z orzechów nerkowca







sukcesem dobrego masła z orzechów nerkowca jest, jak się okazuje, dobry blender/malakser,
musimy miksować orzechy przynajmniej 15 min aby uzyskać odpowiednio gładką konsystencję, nie każdy blender to wytrzymuje, jak się przekonałam dzisiaj...
zatem jeśli jesteśmy w posiadaniu dobrej, szybkiej, wystarczająco mocnej maszyny powinno się udać,

nie jest to masło wierną kopią tego ze sklepu, ale efekt który uzyskałam, jest zadowalający,
zrobiłam je w wersji słodkiej, z lekką nutką wanilii, będzie dobrym dodatkiem do kruchych ciasteczek, czy orkiszowych krakersów,

lista składników jest niezwykle krótka:

250 g orzechów nerkowca
1 łyżeczka ekstraktu z wanilii
1 łyżeczka ksylitolu/ lub cukru, syropu z agawy

wystarczy umieścić wszystko w blenderze i  miksować minimum 15 min, do uzyskania gładkiej, maślanej konsystencji

środa, 13 marca 2013

masło z orzechów nerkowca









orzechy nerkowca są chyba moimi ulubionymi orzechami,
zapewne dlatego, że są lekko słodkie, niezwykle delikatne i chrupiące,
nic więc dziwnego, że absolutnie zwariowałam na punkcie masła z orzechów nerkowca,

jutro pierwsza próba stworzenia własnego, 
trzymam za siebie kciuki

pierogi ruskie




czyszczenie lodówki, półek w kuchni i spiżarni nie tylko z zimowego kurzu, ale i z zawartości nagromadzonych tam zapasów, w ilościach pozwalających przeżyć jakieś dwa miesiące ewentualnego kataklizmu - pozamykania wszystkich sklepów w mieście na przykład, jest zajęciem niezwykle inspirującym, oczyszczającym i pouczającym zarazem,

warto się przyjrzeć temu z uwagą, co gromadzimy, czemu to robimy, czy świadomie decydujemy co wkładamy do koszyka, czy przypadkiem nie robi tego za nas sztab przebiegłych marketingowców i czy o tym co zjemy w przyszłym tygodniu nie wie wcześniej niż my wróżka-ulotka z ofertami z pobliskiego marketu,

wiosenne porządki w kuchni dały mi wiele do myślenia, postanowiłam w pierwszej kolejności przerobić zapasy, którymi obrastaliśmy całą zimę, a może i dłużej...

na początek taki trening - chciałam spróbować ile dni będę w stanie gotować z domowych zapasów, nie wychodząc do sklepu, ambitny mój plan zakładał tydzień, udało mi się to przez 4 dni, a potem skończyło się mleko i nie mogłam oprzeć się czekoladzie miętowej z ksylitolem...która oczywiście łypała do mnie okiem przy kasie - taka jestem malutka i taka zdrowa, bez grama cukru i taka pyszna, miętowa!!!no cóż, uważam to za częściowy sukces, ale i trochę za porażkę, mleko mogłam zrobić w domu, a czekolada wiadomo...mogłam się bez niej obyć,

zaglądam więc do spiżarni, co ja dziś ugotuję, mnóstwo ziemniaków, cebuli, zapas mąki na co najmniej 15 chlebów, myślę sobie - pierogi ruskie w cieście orkiszowym! no tak, ale nie mam sera białego...ale mam mleko sojowe i wiem jak szybko zrobić tofu! musi się udać!

udało się wyśmienicie, testy wykazały, że jeśli zjadacza, nawet konesera, pierogów ruskich nie poinformujesz, że są zrobione z tofu zamiast twarogu - nie zorientuję się, urzeczony cudnym smakiem :)

wg mnie nadzienie z tofu, wygrywa nawet z tym tradycyjnym dzięki temu, że jest o wiele lżejsze, łatwiejsze w strawieniu,

ciasto:

600 g mąki orkiszowej ( może być razowa )
1 jajko
30 g masła stopionego
szklanka ciepłej wody
szczypta kurkumy 
szczypta pieprzu i soli


do dużej miski przesiewamy mąkę, robimy na środku zagłębienie, dodajemy szczyptę kurkumy, wlewamy do zagłębienia wodę, dodajemy stopione masło i jajko, doprawiamy szczyptą pieprzu i soli, wyrabiamy ciasto zaczynając od połączenia płynnych składników w zagłębieniu mąki stopniowo zagarniając z brzegów mąkę, wyrabiać aż ciasto będzie elastyczne, ewentualnie podsypać trochę mąką jeśli ciasto jest za rzadkie, odstawić na ok 20 - 30 min by odpoczęło,




farsz:

300 g tofu
300 g ugotowanych ziemniaków
1 zeszklona cebula
2 łyżki soku z cytryny
szczypta kurkumy
szczypta pieprzu i soli

zmielone lub ugniecione ziemniaki przekładamy do miski, dodajemy tofu, mieszamy widelcem na jednolitą masę, przyprawiamy solidną szczyptą pieprzu i soli, dodajemy sok z cytryny, niewielką szczyptę kurkumy i usmażoną cebulkę, mieszamy wszystko dokładnie,

jeśli nie mamy gotowego tofu, a posiadamy mleko sojowe i sól nigari przepis na tofu znajdziesz tutaj,





ciasto wałkujemy na cienki placek wykrawamy szklanką krążki, nakładamy farsz łyżeczką i sklejamy brzegi dokładnie, wrzucamy na osolony wrzątek, gotujemy, aż pierogi wypłyną na powierzchnię wody, 
podajemy koniecznie z przysmażoną na złoto cebulką, 











wtorek, 12 marca 2013

cieciorka






signora Maria podała do stołu,
patrzę w talerz, myślę: o! makaron! cóż za niespodzianka!
we Włoszech dzień bez makaronu nie może się zdarzyć, no wiec makaron jest i dziś, dziwię się tylko czemu na pierwsze danie, ale nie sprzeciwiam się, zaglądam do talerza raz jeszcze, coś mi się nie zgadza, jest drobny makaron, dużo cieciorki, troszkę marchewki w kostkę jest i seler naciowy, jakiś jakby blady rosół na dnie...no a gdzie sos !?

signora Maria siada naprzeciwko, uśmiecha się i pyta: smakuje ci zupa?

ach! zupa...to jest zupa???

no i polubiłam tę zupę, minestrone kochanej Marii
za to, że to taka zuppa nieoczywista, bo właściwie czy to zupa? czy makaron z ugotowanymi warzywami z odrobiną wywaru?
jakkolwiek sobie nazwiemy, bardzo to pyszne danie jest, proste i sycące

używam do niej drobnego makaronu, Maria gotowała zazwyczaj anellini, ale dziś zamiast makaronu dodałam pęczak orkiszowy, oczywiście wpasował się świetnie,


składniki:

500 g namoczonej przez noc cieciorki
filiżankę pęczaku orkiszowego
3 marchewki
seler naciowy
por - pokrojony w cienkie paseczki
dwie łyżki przecieru pomidorowego
kilka listków świeżej bazyli i tymianku
sól, pieprz


wlewamy do garnka 3 litry wody, dodajemy namoczoną wcześniej cieciorkę, gotujemy na wolnym ogniu ok. 30-40 min, następnie dodajemy kolejno orkisz i przecier pomidorowy, gotujemy przez następne ok 15 min, po czym dodajemy tymianek, bazylię, pokrojoną w drobną kostkę marchewkę i seler naciowy, pora, doprawiamy szczyptą pieprzu i solą wg uznania,







lekcja pokory











już się chciało schować zimowy płaszcz i buty i melancholię i smutek i cały ten sen zimowy,
gdzieś na najwyższą półkę, żeby nie przeszkadzały w radowaniu się,

już się prawie zmarznięte, blade policzki obsypały po słonecznymi piegami,
już się prawie zakręciło w głowie od gapienia się prosto w słońce,
już się o mało nie prasowało letniej sukienki,
już się powyłączało kaloryfery i zawiązało worek z węglem na trzy supełki,
już się zacierało łapki, że wiosna, wiosna wiosna!!!!

i się zmarzło bardzo ostatniej nocy i się lodem, szronem i lekkim śnieżkiem nawet dostało po tych łapkach :)

jeszcze sobie więc pozaglądam w siebie spokojnie
i poczekam cierpliwie
i pouczę się pokory
i że nic co dobre nie staje się na raz! dwa!


poniedziałek, 4 marca 2013

poniedziałek zaplątany w pościeli












przeogromna dzisiaj cisza, tak wielka, że aż ciężka,
pusto w domu, nikt nie zadzwonił, w drzwi nie zapukał,
niebo zalało się gruboziarnistą nieprzepuszczalną szarością,
na mieście pusto, minęłam jedynie kilka cieni, zdaje się, że poniedziałek zaspał...
postanowiłam zatem dać mu pospać, niech śpi też radio i telewizor, 
a ja posiedzę w ciszy, lubię czasem ciszę zupełną, można wtedy usłyszeć o wiele więcej...





niedziela, 3 marca 2013

Dziękuję wam brzozy

dziękuję wam brzozy za ksylitol! dzięki niemu wszyscy, którzy kochają słodycz w ustach, a nie mogą używać cukru, nie są skazani jedynie na wyobrażanie sobie tej chwilki przyjemności:)


ksylitol - jest naturalnym słodzikiem najczęściej wytwarzanym z drewna brzozy, finowie nazywają go "brzozowym cukrem", wyglądem i smakiem rzeczywiście przypomina zwykły cukier, jednak na organizm działa zupełnie inaczej:



  • jest metabolizowany przy minimalnym udziale insuliny, dzięki czemu ma indeks glikemiczny dziesięciokrotnie niższy od sacharozy, jest zatem bezpieczny dla diabetyków,
  • posiada prawie dwa razy mniej kalorii,
  • zwiększa przyswajanie wapnia, poprawiając tym samym konsystencję kości,
  • wzmacnia rewitalizację szkliwa zębowego, jednocześnie hamuje rozwój próchnicy,
  • jest skutecznym środkiem przeciwko bakteriom jelit np. helicobacter pylori,
  • ogranicza rozwój pleśni i drożdżaków, m.in. Candida albicans, w przewodzie pokarmowym,
  • zmniejsza łaknienie na cukier,
  • ma działanie antybakteryjne, dzięki czemu podnosi ogólną odporność organizmu,




dla wszystkich, którzy z różnych powodów nie mogą cukru, a nie mogą obejść się bez słodkiego deseru od czasu do czasu, przepis na ciasteczka z marchewki i migdałów:

składniki:

2 białka
150 g ksylitolu (lub cukru)
200 g obranej marchewki
200 g zmielonych migdałów
1/4 łyżeczki proszku do pieczenia
70 g mąki orkiszowej razowej
2 łyżeczki cynamonu
szczypta goździków
szczypta imbiru
szczypta kurkumy
szczypta soli


ubijamy białka na sztywno, dodajemy stopniowo ksylitol, ubijamy pianę dotąd, aż ksylitol się rozpuści,
do dużej miski ścieramy marchewkę, dodajemy zmielone migdały, cynamon, szczyptę imbiru i goździków, następnie szczyptę soli i proszek do pieczenia, przesiewamy mąkę, dodajemy szczyptę kurkumy, mieszamy wszystkie suche składniki dokładnie, po czym stopniowo dodajemy ubitą pianę, mieszając delikatnie,
 na blaszce wyłożonej papierem do pieczenia układamy łyżeczką małe stożki, zostawiamy na godzinę, żeby przeschły i wtedy wkładamy do piekarnika, ustawionego na temperaturę 180 C na ok 20 - 25 min

( przepis wg pięciu przemian, inspirowany przepisem św. Hildegardy )









sobota, 2 marca 2013

Drzewo - kolor zielony, smak kwaśny (TMC)



na początku było drzewo...




zamknij oczy i przyjrzyj się swojemu gniewowi
głęboko oddychaj i obserwuj go
gdzie on jest? w głowie? w klatce piersiowej? w dłoniach?
nie spuszczaj go z oka, ale pozwól mu pobyć
zdziwisz się, jak po chwili zacznie tracić moc
powarczy jeszcze trochę, po czym skuli głowę i powoli odejdzie


a potem zatańcz tak jak nigdy dotąd i jakby nikt nie patrzył
zaśpiewaj lub wykrzycz się na całe gardło
namaluj obraz, upiecz ciasto, posadź marchewkę, włóż świeże kwiaty do wazonu
wybacz wrogowi, zakochaj się w świecie
podumaj, pomódl się, pomedytuj

okryj kark ulubionym szalikiem
nie pozwól by wiatr przeniknął do środka
i zjedz coś kwaśnego





wiosenne branie głębokiego oddechu




moja pierwsza, wydziergana drewnianą jeszcze nadal ręką, tasiemka,
na brzegu półki dumnie zawisła i się napuszyła...




i gościa dzisiaj takiego ślicznego miałam i pozazdrościłam makijażu...piękna kreska


i w ogóle bardzo ładnie mi się robi w ogródku :)

























Chleb orkiszowy ze słonecznikiem

A dziś uśmiecham się do babci Anielci w niebie, robiąc zaczyn na chleb orkiszowy.
Aniela była moją, osobiście nominowaną, mistrzynią świata w pieczeniu chleba i kołaczy, zwłaszcza kołaczy!
Wiem, że kołacze nie są znane we wszystkich regionach Polski, pamiętam moje zdziwienie, kiedy jedna z naszych znajomych, z okolic Gór Świętokrzyskich, poczęstowała się kołaczem i nałożyła sobie na niego kawałek ogórka kiszonego :) Bo kołacze w moich rodzinnych okolicach, to rodzaj ciasta na słodko, z białym serem, w wersji exclusive z kruszonką, ale moja babcia nie robiła kruszonki, smarowała wierzch rozbełtanym żółtkiem, a spodem kołacza było zwyczajnie ciasto chlebowe. Najlepsze kołacze wychodzą z pieca opalanego drewnem, chleb zresztą też. Nie raz próbowałam je robić w piekarniku i choć są dobre, nie są idealne, idealne robiła tylko babcia. Ciekawe czy nadal je piecze czasem...?

Kiedyś kiedy zbuduję sobie piec gliniany, upiekę kołacza.

A dziś zakasawszy rękawy, uśmiechając się do babci, wyrabiałam ciasto na chleb orkiszowy ze słonecznikiem. Nie mam babcinych przepisów, a ten pochodzi od cudownej kobiety, wizjonerki jak na tamte czasy w kwestii zdrowego, właściwie uzdrawiającego żywienia, św. Hildegardy z Bingen.


do chlebka potrzebujemy:

800 g mąki orkiszowej ( ja pomieszałam 600 g razowej i 200 g białej )
100 g płatków orkiszowych
200 g drobno zgniecionych, prażonych pestek słonecznika
600 ml letniej wody
35 g drożdży
przyprawy: kminek, czarnuszka, ( wg uznania, ja uwielbiam w chlebie kminek, daję go więc dużo, ok 2, 3 łyżeczki )
2-3 łyżeczki soli morskiej
pół łyżeczki cukru





mąkę przesiewamy na stolnicę lub do dużej miski, robimy zagłębienie, do dzbanka wlewamy 600 ml ciepłej wody, ok 100 ml wody wlać do zagłębienia, rozpuścić w niej drożdże, złączyć z taką ilością mąki by powstał tzw. zaczyn - jednolity kawałem ciasta wielkości pięści, przełożyć zaczyn do miski z wodą, w tym czasie dodać do mąki sól, cukier i przyprawy, odczekać aż zaczyn wyrośnie i wypłynie na powierzchnię wody,
następnie przełożyć zaczyn do zagłębienia, dolewając stopniowo pozostałą wodę, rozrobić gładkie dość rzadkie ciasto, dodać słonecznik i płatki, wyrabiać ok. 5-10 minut, aż ciasto zacznie odrywać się od ręki,

ciasto powinno być dosyć rzadkie, soczyste



gotowe ciasto posypać mąką, przykryć ściereczką i pozostawić do wyrośnięcia, powinno podwoić swoją objętość, po wyrośnięciu ciasto oderwać szpachelką od podłoża, podnieść, nie ugniatać! ponownie posypać mąką i kolejny raz odstawić do wyrośnięcia, czynność tę powtórzyć trzykrotnie, przy ostatnim obracaniu ciasta przełożyłam je do formy w której będzie się piekło, chleb orkiszowy nie wyrasta zbyt wysoki, bez foremki rozpłynie się na boki, będzie zbyt płaski, najlepsze są podłużne keksówki, okrągła forma też jest ok,
kiedy ciasto leżakujące już w formie podwoi swoją objętość, wkładamy je do piekarnika nagrzanego do 180 C na ok 50 - 60 min

choć jest to chleb dość kapryśny, trzeba mieć do niego wiele cierpliwości i serca, uwielbiam jego smak, nawet jak czasami się obrazi i nie wyjdzie,
ma cudowną chrupiącą skórkę, charakterystyczną strukturę w środku i jest zwyczajnie pyszny!



a jeden powędrował do Jolki, z okazji powrotu, cieszymy się Jolu, że już wróciłaś! :)






i kiedyś zbuduję, raz jeszcze taki piec u siebie - i upiekę kołacza babci Anielci






piątek, 1 marca 2013

Makaron orkiszowy



z domu pod górą Kostrzą, pamiętam babcię Marysię, robiącą makaron domowy, zazwyczaj do rosołu, w niedzielę,
pamiętam, że robiła to niewyobrażalnie szybko, sprawnie, z wielką pewnością,
byłam przekonana, że mogłaby to robić z zamkniętymi oczami...gdyby tylko chciała,
wałkowała ogromną żółtą płachtę ciasta, kroiła w szerokie paski, zwijała płaski rulon i po chwili wysypywały się spod noża cieniutkie niteczki - to był makaron specjalnie dedykowany niedzielnemu rosołowi, stanowili duet idealny,

albo makaron bardziej odpowiedni na dzień powszedni, gdy szybko trzeba było nakarmić, wygłodniałe, wyhasane po łąkach i polach dzieciaki - tzw "zacierka", kawał ciasta ścierany na tarce o grubych oczkach prosto do garnka z gotującą się wodą, podana najzwyczajniej z masłem i cukrem...podobnie jak za domowy chleb, za taki makaron oddałabym rezerwację do najwykwintniejszej restauracji na świecie!

potem  domowy makaron zastąpił ten, co to się uważał za lepszy model, gotowy, z torebki, w przeróżnych kształtach i o różnych kolorach nawet i tym samym przestał mnie zachwycać,

odkryłam fenomen makaronu na nowo podczas mojego pierwszego dwumiesięcznego pobytu we Włoszech,  oh! tych smaków nie sposób odtworzyć nigdzie indziej, próbowałam nawet zrobić taki w domu z przywiezionych dokładnie takich samych produktów, sos z pomidorów z tego samego pola, spod tego samego słońca - nie smakowało tak samo... ale dzięki temu wiem, że jedzenie to nie tylko produkty, składniki, gramy, przepisy, a przede wszystkim energia miejsca, energia ludzi, z którymi dzielimy tę przyjemność jedzenia i serce wszystkich, którzy przyczynili się do jego powstania...ave pasta italiana!

w Irlandii również ciężko było mi zachwycić się makaronem, bo i jak?
aż pewnego razu będąc w gościach u naszych dobrych znajomych, Paweł - vel master of pasta, powalił nas na kolana zaserwowanym makaronem domowej roboty z prostym bardzo sosem, nie pamiętam nawet jakim, gdyż sam makaron był tak cudowny, że mogłabym go jeść jedynie z dobrą oliwą i byłoby to danie idealne, zwyczajne, a zarazem nadzwyczajne! tak to zainspirowani sukcesem Pawła, postanowiliśmy zainwestować w maszynkę do makaronu i mam nadzieję, że kiedyś też tak jak moja babcia będę robić pyszne niteczki, wstążeczki i mam nadzieję, że maszynka, serce i w miarę silne dłonie jakoś się dogadają...a może wtedy kiedyś, komuś,  przyśni się mój makaron?


podejście do makaronu Nr 1

do dużej miski przesiałam 150 g mąki orkiszowej razowej, 250 g mąki orkiszowej białej, posoliłam, wbiłam dwa jajka i dwie łyżki wody, zaczęłam wyrabiać, ciasto na początku się nie lepi, nie należy się jednak szybko poddawać, jeśli po ok 15 min wyrabiania nadal nie jest jednolite można dodać odrobinę wody, ale bardzo ostrożnie, żeby nie przesadzić, ciasto powinno być gładkie, twarde, ale w miarę elastyczne,



odstawiamy by odpoczęło na ok 20-30 min

formujemy wałek, jeśli mamy maszynkę (gratulujemy posiadania maszynki - zacny to pomocnik) kroimy wałek w plasterki, które najpierw przepuszczamy przez część wałkującą maszynki, potem przepuszczamy przez wybraną przystawkę, makaron oprószamy mąką by się nie posklejał, gdy pokroimy całość, gotujemy go do pożądanej miękkości, dodajemy sos ulubiony i umieramy potem z rozkoszy, aż do momentu ujrzenia dna talerza :)

życzę wszystkim niezapomnianych zachwytów nad makaronem,